WSPOMNIENIA
O IRANIE
Kiedy
11 lat temu przyjechałam
do hodowli Osanna,
byłam pewna, wrócę
już z pieskiem. Trzy
miesięcy wcześniej
pochowałam Ramzesa,
buldoga angielskiego,
który był ze mną 6
lat. Pojawił się dwa
miesiące po odejściu
Maksa. Wydawało mi
się, że luki po kolejnej
stracie nie zapełni
już żadne zwierzę.
Nie wyobrażałam sobie,
że można jeszcze mocniej
związać się z psem.
A jednak!
Szukałam
rasy, hodowli. Już
nie chciałam buldoga
choć to wspaniałe
pieski, ale zbyt krótko
żyją. Średnia ich
wieku to 6 lat. Odwiedzałam
różne hodowle, patrzyłam,
dzwoniłam, rozmawiałam.
Szukałam mądrego,
spokojnego psa. Kiedy
zobaczyłam Osannę
już wiedziałam, że
nie muszę dłużej szukać.
W
hodowli Osanna najpierw
poznałam rodziców
szczeniąt, zobaczyłam
niezliczoną liczbę
pucharów, wysłuchałam
informacji o rasie.
Pani Renata Jasińska
kilka razy przerywała
opowieść mówiąc: to
otrzymacie państwo
w wyprawce. Niewiele
z tego dochodziło
do mnie. Chciałam
mieć pieska! Zobaczyłam
dwa szczeniaczki:
suczkę i pieska.
Iran,
beżowa kuleczka jechał
do domu, do Szczecina
na moich kolanach.
Wtulony, przestraszony,
z wielkimi czarnymi
oczkami. W torbie
wieźliśmy but, szmatkę,
kocyk, kasetę video
o rasie, karmę. Iran
dostał od hodowcy
czerwoną obróżkę i
takąż smycz. Umiał
już: siad, waruj,
daj łapę i chodził
przy nodze. Ale najważniejsza
wtedy była kartka:
rozpisany przez hodowcę
jadłospis, co o której
dawać i co zmienić
za miesiąc, dwa, kolejne.
Jechaliśmy do domu
wyposażeni w prawdziwą
wyprawkę. Z nowym
członkiem rodziny.
Pani
Renata Jasińska zapewniała,
że ca de bou to wyjątkowo
mądre psy, że mogą
nauczyć się nawet
gry w szachy. Że spokojne,
oddane, ale też broniące
stada.
Wtedy
słuchałam tego z przymrużeniem
oka, myśląc: to dlatego,
że tak bardzo kocha
te psy. Dzisiaj też
to wiem, i potwierdzam.
Sama wielokrotnie
mówiłam, że gdyby
Iran chodził do szkoły,
przynosiłby same szóstki.
Dwa razy obronił mnie,
przed pijakiem i zboczeńcem.
Miał
swoje humory. Kiedy
jego ukochany pan
wyjeżdżał, obrażał
się na mnie. Zauważał:
pan wychodzi z domu
z walizką, pani z
nim. A wraca sama,
więc kto jest winny
nieobecności pana?
Wiadomo. W proteście
nie przychodził spać
do łóżka. Na szczęście
nie trwało to długo.
Wieczory to rytuał
wspólnego czytania.
Do łóżka wchodził
pierwszy Iran. Kładł
się w poprzek, na
podusi. Dopiero wtedy
mogłam zająć miejsce
ja. Mój przyjaciel
leżał spokojnie, żarówka
świeciła mu często
prosto w oczy, moja
głowa na jego brzuchu,
i czytaliśmy razem.
Ale gdy pan był w
domu to grzecznie
czekał aż przywódca
stada zajmie swoje
miejsce, dopiero potem
wchodził on. Nie trudno
domyśleć się jak była
ustawiona hierarchia
w stadzie: pan, pies,
ja. Iran uwielbiał
świeżo krochmaloną
pościel. Zawsze po
jej zmianie był pierwszy
w łóżku. Budził tylko
mnie. Pan mógł spać
nawet do południa.
Ale za to, to ja otrzymywałam
rano buziaka. A jak
go już dostałam to
nie było litości,
trzeba było wstawać
i wychodzić na spacer.
Ulubionym
zajęciem Irana było
obserwowanie łąki
przed domem. Potrafił
wpatrywać się w czworonożnych
kolegów, ptaszki,
kotki. Ba, nawet kwiatki.
Lubił spacery w puszczy.
I to swoimi ścieżkami.
A jak to w puszczy:
jary, strumyki, bajora.
Wiedział, że nie wolno
mu kąpać się w strumyku
z czarnej breji i
zgniłych liści. Ale
uwielbiał to. Idąc
patrzył mi w oczy
i czekał, metra, dwa,
kolejne. I nagle biegł
w dół i skakał w czarnej
mazi. Wracał tak brudny
i śmierdzący jak dzika
świnka. Kiedyś trzeba
było go wyciągać z
bagna, bo nie miał
siły wyjść sam. Ale
po takich wybrykach
pokornie, pierwsze
kroki w domu robił
do łazienki, do kabiny
prysznicowej. Siadał
w niej i grzecznie
czekał. Pewnie wtedy
myślał, no trudno
będę kąpany, ale warto
było.
Iran
wyczuwał nastroje.
Lubił gdy wszyscy
członkowie rodziny
są w domu. W takich
chwilach był przeszczęśliwy.
Choć wtedy brakowało
miejsca na kanapach.
Ale nigdy dla niego.
Nie uznawał swego
legowiska. Stworzył
je sobie pod niewielkim
stolikiem. Stąd miał
wgląd na cały dom.
Czasem poganiał, by
iść już spać. Ci,
którzy uwielbiali
oglądanie tv do późnych
godzin, nie mieli
z nim lekko. Śpiących
przed telewizorem
przywoływał szybko
do porządku.
Spożywanie
posiłków też miało
swój rytm. Każdy rano
jadł śniadanko. Potem
domownicy pili kawę.
A Iran? Musiał dostać
jakiś smakołyk. I
dopóki nie wstało
się od stołu, to śniadanie
mogło trwać do południa,
ale jak już wstałeś,
to nie było zmiłuj,
Iran czekał na swoje.
I nie popuścił. Otrzymał
nawet przydomek wymus.
Zresztą to był pies
o wielu imionach:
Gruby, Niuniuś, Panna
Jadzia, Synek. Którym
by się do niego nie
zwrócić, wiedział
że to do niego.
Znał
zwyczaje rodziny.
Wiedział, że rano
wszyscy mają swoje
zajęcia, jedni idą
do szkoły, inni do
pracy. Ale jak się
już przyszło z powrotem,
oj to już bez Irana
nie wypadało wychodzić.
Był
powiernikiem każdego
członka rodziny. Synowie,
kiedy mieli kłopoty
w szkole, brali go
na spacer do lasu.
Po godzinach wracali
jak nowi. Ja także
prowadziłam z nim
wielogodzinne dysputy,
patrzył mi w oczy.
Czasami z wyrazem:
co ty marudzisz, a
czasem z wielką miłością
i zrozumieniem. Z
mężem uwielbiał leżeć
na kanapie. Wtulał
się między oparcie
i plecy i grzał. Oj,
jak on grzał. Na fotelu
siadał jak człowiek.
Plecy proste, łapki
na dół.
Lubił
słuchać i śpiewać.
Gdy dochodził płacz
z telewizora zaniepokojony
stawał przed nim i
kiwał głową. A dla
swej ukochanej Nokii,
czarnej labradorki
wyśpiewywał arie.
Romeo pod balkonem
przegrywa.
Uwielbiał
jeździć do lasu na
grzyby. Wystarczyło
wziąć do ręki wiklinowy
koszyk. To był sygnał
do obserwacji. Ale
kiedy brało się nożyk
z kuchni, już wiedział.
Czekał przy drzwiach.
Lubił także morze.
Choć nie latem. Więc
jeździliśmy wiosną
i jesienią. Łapał
w mordkę fale, i dziwił
się, że go czasem
przykryły. Gonił mewy,
a potem kopał doły
w mokrym piasku.
Przez
10 lat tylko dwa razy
wyjechałam na tygodniowe
wakacje bez niego.
I nie żałuję. Był
moim wielkim przyjacielem.
Psem wyjątkowym. W
moim domu było już
kilka psów. Po śmierci
każdego z nich szybko
znajdował się następca.
Iran zgasł rok temu
23 lutego, a w domu
nie ma żadnego psa.