STRONA GŁOWNA
Home

HISTORIA RASY WZORZEC

CHARAKTER

GŁOWY NASZYCH
CA DE BOU / HEADS OF OUR CA DE BOU/MALLORCA  MASTIFF

REPRODUKTORY Reproductors
SUKI HODOWLANE
Bitches

MŁODZIEŻ / JUNIORS

SZCZENIETA-OFERTA
Puppies-offer

WETERANI

KACIK PAMIECI/ IN THE MEMORY

LWYSTAWY-WYNIKI 2022
Dogshows-results
2022

Ca de Bou / MALLORCA  MASTIFF ZAPROSZENIE
the invitation

ZWIERZENIA HODOWCY
confessions of breeder
foto - album

.ARTYKUŁY - WYCHOWANIE

 

E-MAIL

.............KONTAKT
Contact



 

 

WSPOMNIENIA O IRANIE

 

Kiedy 11 lat temu przyjechałam do hodowli Osanna, byłam pewna, wrócę już z pieskiem. Trzy miesięcy wcześniej pochowałam Ramzesa, buldoga angielskiego, który był ze mną 6 lat. Pojawił się dwa miesiące po odejściu Maksa. Wydawało mi się, że luki po kolejnej stracie nie zapełni już żadne zwierzę. Nie wyobrażałam sobie, że można jeszcze mocniej związać się z psem. A jednak!

Szukałam rasy, hodowli. Już nie chciałam buldoga choć to wspaniałe pieski, ale zbyt krótko żyją. Średnia ich wieku to 6 lat. Odwiedzałam różne hodowle, patrzyłam, dzwoniłam, rozmawiałam. Szukałam mądrego, spokojnego psa. Kiedy zobaczyłam Osannę już wiedziałam, że nie muszę dłużej szukać.

W hodowli Osanna najpierw poznałam rodziców szczeniąt, zobaczyłam niezliczoną liczbę pucharów, wysłuchałam informacji o rasie. Pani Renata Jasińska kilka razy przerywała opowieść mówiąc: to otrzymacie państwo w wyprawce. Niewiele z tego dochodziło do mnie. Chciałam mieć pieska! Zobaczyłam dwa szczeniaczki: suczkę i pieska.

Iran, beżowa kuleczka jechał do domu, do Szczecina na moich kolanach. Wtulony, przestraszony, z wielkimi czarnymi oczkami. W torbie wieźliśmy but, szmatkę, kocyk, kasetę video o rasie, karmę. Iran dostał od hodowcy czerwoną obróżkę i takąż smycz. Umiał już: siad, waruj, daj łapę i chodził przy nodze. Ale najważniejsza wtedy była kartka: rozpisany przez hodowcę jadłospis, co o której dawać i co zmienić za miesiąc, dwa, kolejne. Jechaliśmy do domu wyposażeni w prawdziwą wyprawkę. Z nowym członkiem rodziny.

Pani Renata Jasińska zapewniała, że ca de bou to wyjątkowo mądre psy, że mogą nauczyć się nawet gry w szachy. Że spokojne, oddane, ale też broniące stada.

Wtedy słuchałam tego z przymrużeniem oka, myśląc: to dlatego, że tak bardzo kocha te psy. Dzisiaj też to wiem, i potwierdzam. Sama wielokrotnie mówiłam, że gdyby Iran chodził do szkoły, przynosiłby same szóstki. Dwa razy obronił mnie, przed pijakiem i zboczeńcem.

Miał swoje humory. Kiedy jego ukochany pan wyjeżdżał, obrażał się na mnie. Zauważał: pan wychodzi z domu z walizką, pani z nim. A wraca sama, więc kto jest winny nieobecności pana? Wiadomo. W proteście nie przychodził spać do łóżka. Na szczęście nie trwało to długo. Wieczory to rytuał wspólnego czytania. Do łóżka wchodził pierwszy Iran. Kładł się w poprzek, na podusi. Dopiero wtedy mogłam zająć miejsce ja. Mój przyjaciel leżał spokojnie, żarówka świeciła mu często prosto w oczy, moja głowa na jego brzuchu, i czytaliśmy razem. Ale gdy pan był w domu to grzecznie czekał aż przywódca stada zajmie swoje miejsce, dopiero potem wchodził on. Nie trudno domyśleć się jak była ustawiona hierarchia w stadzie: pan, pies, ja. Iran uwielbiał świeżo krochmaloną pościel. Zawsze po jej zmianie był pierwszy w łóżku. Budził tylko mnie. Pan mógł spać nawet do południa. Ale za to, to ja otrzymywałam rano buziaka. A jak go już dostałam to nie było litości, trzeba było wstawać i wychodzić na spacer.

Ulubionym zajęciem Irana było obserwowanie łąki przed domem. Potrafił wpatrywać się w czworonożnych kolegów, ptaszki, kotki. Ba, nawet kwiatki. Lubił spacery w puszczy. I to swoimi ścieżkami. A jak to w puszczy: jary, strumyki, bajora. Wiedział, że nie wolno mu kąpać się w „strumyku” z czarnej breji i zgniłych liści. Ale uwielbiał to. Idąc patrzył mi w oczy i czekał, metra, dwa, kolejne. I nagle biegł w dół i skakał w czarnej mazi. Wracał tak brudny i śmierdzący jak dzika świnka. Kiedyś trzeba było go wyciągać z bagna, bo nie miał siły wyjść sam. Ale po takich wybrykach pokornie, pierwsze kroki w domu robił do łazienki, do kabiny prysznicowej. Siadał w niej i grzecznie czekał. Pewnie wtedy myślał, no trudno będę kąpany, ale warto było.

Iran wyczuwał nastroje. Lubił gdy wszyscy członkowie rodziny są w domu. W takich chwilach był przeszczęśliwy. Choć wtedy brakowało miejsca na kanapach. Ale nigdy dla niego. Nie uznawał swego legowiska. Stworzył je sobie pod niewielkim stolikiem. Stąd miał wgląd na cały dom. Czasem poganiał, by iść już spać. Ci, którzy uwielbiali oglądanie tv do późnych godzin, nie mieli z nim lekko. Śpiących przed telewizorem przywoływał szybko do porządku.

Spożywanie posiłków też miało swój rytm. Każdy rano jadł śniadanko. Potem domownicy pili kawę. A Iran? Musiał dostać jakiś smakołyk. I dopóki nie wstało się od stołu, to śniadanie mogło trwać do południa, ale jak już wstałeś, to nie było zmiłuj, Iran czekał na swoje. I nie popuścił. Otrzymał nawet przydomek „wymus”. Zresztą to był pies o wielu imionach: Gruby, Niuniuś, Panna Jadzia, Synek. Którym by się do niego nie zwrócić, wiedział że to do niego.

Znał zwyczaje rodziny. Wiedział, że rano wszyscy mają swoje zajęcia, jedni idą do szkoły, inni do pracy. Ale jak się już przyszło z powrotem, oj to już bez Irana nie wypadało wychodzić.

Był powiernikiem każdego członka rodziny. Synowie, kiedy mieli kłopoty w szkole, brali go na spacer do lasu. Po godzinach wracali jak nowi. Ja także prowadziłam z nim wielogodzinne dysputy, patrzył mi w oczy. Czasami z wyrazem: co ty marudzisz, a czasem z wielką miłością i zrozumieniem. Z mężem uwielbiał leżeć na kanapie. Wtulał się między oparcie i plecy i grzał. Oj, jak on grzał. Na fotelu siadał jak człowiek. Plecy proste, łapki na dół.

Lubił słuchać i śpiewać. Gdy dochodził płacz z telewizora zaniepokojony stawał przed nim i kiwał głową. A dla swej ukochanej Nokii, czarnej labradorki wyśpiewywał arie. Romeo pod balkonem przegrywa.

Uwielbiał jeździć do lasu na grzyby. Wystarczyło wziąć do ręki wiklinowy koszyk. To był sygnał do obserwacji. Ale kiedy brało się nożyk z kuchni, już wiedział. Czekał przy drzwiach. Lubił także morze. Choć nie latem. Więc jeździliśmy wiosną i jesienią. Łapał w mordkę fale, i dziwił się, że go czasem przykryły. Gonił mewy, a potem kopał doły w mokrym piasku.

Przez 10 lat tylko dwa razy wyjechałam na tygodniowe wakacje bez niego. I nie żałuję. Był moim wielkim przyjacielem. Psem wyjątkowym. W moim domu było już kilka psów. Po śmierci każdego z nich szybko znajdował się następca. Iran zgasł rok temu 23 lutego, a w domu nie ma żadnego psa.

 

Osanna Kennel, Hodowla psów rasowych Ca de bou, perro dogo mallorquin, pies z Majorki, perro de presa mallorquin, chien de combat mallorquin, bojowy pies z Majorki, mastif z Majorki, Mallorca Mastiff

© Copyright 2005 cadebou.com.pl, Wszelkie prawa zastrzeżone.